Nie jest to praca ³atwa, mêczê siê nad ni¹ od niedzieli w³¹cznie. Postaram siê byÌ pionierem na tym Forum (
W pracy mo¿e byÌ kilka b³êdów wynikaj¹cych z niedopracowania, a tak¿e tego, ¿e nie mam jeszcze na wszystko pomys³u. Praca, owszem - ma byÌ oparta na faktach, ale wskazane nawet jest, by - jak w "Quo vadis" Sienkiewicza - wdar³a siê fikcja. Dlatego w³aœnie liczê na Wasz¹ wyobraŸniê. Czy Faustus te¿ pomo¿e? :o

PS. Czekam te¿ na sugestie dotycz¹ce zatytu³owania pracy.Newark, w stanie New Jersey. To by³ letni, przyjemny poranek. Jedenasty dzieù wrzeœnia zapowiada³ siê piêknie. Georgine Corrigan, pe³na fantazji antykwariuszka z Honolulu, nie cieszy³a siê jednak zbytnio jego urokiem, bo wiedzia³a, ¿e czeka na ni¹ mnóstwo pracy. Musia³a wróciÌ szybko do swojego miasta, San Francisco, gdzie zostawi³a swojego mê¿a, córkê, przyjació³. Zamówi³a wiêc taksówkê, która prêdko zawioz³a j¹ na lotnisko United Airlines.
To trwa³o jakieœ pó³ godziny. Georgine kupi³a bilet lotniczy i szybkim krokiem zmierza³a do odprawy; w chwilê potem siedzia³a ju¿ w samolocie wraz z czterdziestoma innymi pasa¿erami. Myœlami by³a ju¿ w domu, do którego lot rejsowy numer 93 zawozi³ j¹ bezpoœrednio.
Zgodnie z poleceniami stewardesy, Corrigan zapiĂŞÂła pasy i upewniÂła siĂŞ, Âże kamizelka ratunkowa znajduje siĂŞ pod jej fotelem. Lot do San Francisco rozpoczĂŞty, Boeing unosi siĂŞ w powietrze z prĂŞdkoÂściÂą 900 kilometrĂłw na godzinĂŞ.
"To idealny dzieù na podró¿" - pomyœla³a antykwariuszka. Dziœ wszystko jej sprzyja³o: pocz¹wszy od pogody, na mi³ym towarzyszu podró¿y koùcz¹c. No w³aœnie - by³ nim Todd Beamer, który od pocz¹tku wzbudzi³ jej zaufanie. Georgine czêsto lata³a samolotami, ale nigdy dot¹d nie zdarzy³o jej siê prowadziÌ tak mi³ej rozmowy. Z mieszkaùcem pó³nocnej Kalifornii rozmawia³o jej siê œwietnie, jednak...
Ich konwersacjĂŞ przerwaÂły dziwne odgÂłosy dochodzÂące z kokpitu. Corriggan byÂła lekko zaniepokojona, myÂślaÂła jednak, Âże jak zwykle niepotrzebnie siĂŞ denerwuje.
- Todd, jak myœlisz, co to? - Georgine niepewnym g³osem zapyta³a towarzysza podró¿y.
- Nie przejmuj siê, to nie mo¿e byÌ nic z³ego - odpowiedzia³ opiekuùczo Beamer, którego jednak w g³êbi duszy tak¿e przejê³a ta, sk¹din¹d niecodzienna, sytuacja. Podobne zna³ dot¹d tylko z rodzimych filmów akcji.
W chwilê póŸniej wszystko siê wyjaœni³o. Podró¿uj¹cym ukaza³ siê niewysoki, lecz potê¿nej budowy cz³owiek, Ziad Samir D¿arrah, mieszkaniec Libanu. Nie musia³ siê nawet przedstawiaÌ - ju¿ po widoku karabinu mo¿na siê by³o zorientowaÌ, z kim siê ma do czynienia. By³ przywódc¹ trzyosobowej grupy terrorystów, którzy opanowali samolot. Ofiary - pasa¿erowie byli wstrz¹œniêci, wystraszeni, zdenerwowani. Wodzê przej¹³ parali¿uj¹cy strach. Pasa¿erowie zamarli. Zapanowa³a grobowa cisza.
Porywacze powrĂłcili do przedziaÂłu personelu, by tam szantaÂżowaĂŚ pilotĂłw. Nie wracali juÂż do tej czĂŞÂści samolotu, w ktĂłrej chwile grozy przeÂżywaÂła czterdziestoosobowa grupa pasaÂżerĂłw. TerroryÂści nie przewidzieli, Âże w tej grupie znajdÂą siĂŞ na tyle odwaÂżni, by przeciwko nim spiskowaĂŚ.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - odgraÂżali siĂŞ porywaczom.
Robili wszystko, co siĂŞ daÂło, by pomĂłc zaÂłodze zmagajÂącej siĂŞ z LibaĂączykami. Nie znaleÂźli siĂŞ tacy, ktĂłrzy zachowywali siĂŞ biernie i mĂłwili: "Nie atakujcie porywaczy, bo dojdzie do tragedii". KaÂżdy robiÂł wszystko, na co go byÂło staĂŚ: pchaÂł na porywaczy wĂłzek pokÂładowy, oblewaÂł ich wrzÂątkiem, pocieszaÂł innych bÂądÂź okrzykiem zachĂŞcaÂł do walki.
Georgine takÂże pomagaÂła; wiedziaÂła, Âże tylko w taki sposĂłb moÂże odwrĂłciĂŚ dziejÂące siĂŞ zÂło. Nie mogÂła przestaĂŚ myÂśleĂŚ o rodzinie - mĂŞÂżu, cĂłrce, rodzicach... MusiaÂła do nich zadzwoniĂŚ - byÂła przekonana, iÂż nie wybaczyÂłaby sobie, gdyby tego nie zrobiÂła. To byÂły chwile. Nie zastanawiaÂła siĂŞ, Âże to moÂże nie spodobaĂŚ siĂŞ terrorystom, Âże moÂże umrzeĂŚ.
- CzeœÌ, kochanie - ³ami¹cym siê g³osem rozpoczê³a rozmowê z mê¿em.
- CzeœÌ, co u Ciebie? To Ty nie lecisz teraz samolotem? Co siê sta³o? - dopytywa³ zaskoczony.
- Nasz samolot zostaÂł porwany. KierujÂą nas na Waszyngton, a Nowy Jork juÂż pÂłonie. Walczymy z terrorystami. Wygramy. Kocham was...
W tym momencie przerwa³o siê po³¹czenie telefoniczne. Antykwariuszka by³a bardzo wzruszona i roztrzêsiona, cieszy³a siê jednak z tego, ¿e zd¹¿y³a siê po¿egnaÌ z rodzin¹. Podobnie jak ona post¹pi³o jeszcze parê osób na pok³adzie: nauczyciel, psycholog, lekarz...
Chyba siê uda³o. Samolot nie uderzy w Waszyngton - to by³o pewne. Jeden zero dla pasa¿erów. Porywacze wiedzieli, ¿e o tej porze roku bêdzie ma³o pasa¿erów; nie przewidzieli jednak, ¿e bêd¹ to ludzie, którzy przeciwstawiaj¹ siê z³u. Ludzie wyj¹tkowi, dziêki którym ocala³o wiele tysiêcy ludzkich istnieù. Porywacze nie daj¹ jednak za wygran¹, Samir D¿arrah i jego podw³adni najwyraŸniej chc¹ zgin¹Ì wraz z wieloma, niewinnymi ludŸmi.
Podró¿ni próbuj¹ wedrzeÌ siê do kokpitu. Ta przepychanka trwa parê minut. To chwile, które dla obu stron d³u¿¹ siê w nieskoùczonoœÌ. Terroryœci s¹ coraz bardziej zagro¿eni, musz¹ podj¹Ì decyzjê. Rozbijaj¹ samolot w Shanksville w Pensylwanii.
Umiera te czterdzieÂści osĂłb, ktĂłrym wielu ludzi pozazdroÂściĂŚ moÂże odwagi, stanowczoÂści, opanowania. Oni wÂłaÂśnie wygrali pierwszÂą bitwĂŞ w nowej wojnie przeciwko terroryzmowi.
SÂą bohaterami.

PS2. Gdy juÂż praca zostanie oceniona przez mojÂą polonistkĂŞ, dam znaĂŚ.
